Opublikowany w Biznes

Wolfgang Münchau – Kaput

Tytuł: Kaput. Koniec niemieckiego cudu gospodarczego
Autor: Wolfgang Münchau
Tytuł oryginału: Kaput. The end of the German miracle
Tłumaczenie: Barbara Kocowska
Literatura: niemiecka
Wydawnictwo: Prześwity

Kaput przyciągnęło moją uwagę, gdy tylko usłyszałam o tej książce – Niemcy są jak wielki brat dla Austrii, w której mieszkam, a wszelkie zawirowania gospodarcze w tamtym kraju odbijają się i na nas. Lektura szybko pozwoliła mi wypatrzeć sporo podobieństw, nie da się jednak ukryć, że Niemcy jako największa unijna gospodarka są pod wieloma względami wyjątkowe. Polakom przez dekady zachodni sąsiad kojarzył się z ekonomiczną potęgą, ale polskie kompleksy z czasem zaczęły maleć i coraz wyraźniej było widać, że w tych Niemczech wcale nie dzieje się już tak dobrze.
Wolfgang Münchau to niemiecki dziennikarz ekonomiczny, od lat obserwujący krajową sytuację gospodarzą i polityczną. W Kaput podjął się próby analizy przyczyn załamania się gospodarki Niemiec, w ciekawy sposób przedstawiając kilkadziesiąt ostatnich lat historii tego kraju. Wraz z autorem możemy więc prześledzić niemiecki system bankowy, skupiony na konkretnych branżach przemysł, niechęć do cyfryzacji i brak wiary w nowoczesne technologie czy zniechęcającą do wszystkiego biurokrację. Münchau wybrał kilka tematów, które jego zdaniem najbardziej wpłynęły na tytułowy koniec niemieckiego cudu gospodarczego – na pewno nie są to jedyne błędy krajowych władz i firm, ale w jasny sposób pokazują trendy oraz podejście polityków do wielu kwestii. Sporo uwagi poświęcono tu stosunkom niemiecko-rosyjskim, niedocenianiu Chin czy nieprzemyślanej polityce migracyjnej (nieumiejętność przyciągnięcia i zatrzymania wykwalifikowanej siły roboczej przy jednoczesnym masowym napływie mniej wykwalifikowanych przybyszów). Obraz Niemiec wyłaniający się z tej książki nie jest pozytywny, choć Münchau nie twierdzi przecież, że nie ma tu szans na zmiany na lepsze – nie wygląda jednak na to, by były to zmiany szybkie i łatwe, w wielu kwestiach Niemcy mają nawet nie lata, ale dekady do nadrobienia. Warto zapoznać się z tą lekturą, napisana jest dość przystępnym językiem, więc nikt nie powinien tutaj zaplątać się w analizach ekonomicznych. A nie da się zaprzeczyć, że sytuacja Niemiec będzie miała wpływ na całą Unię Europejską, wszystko to przecież naczynia powiązane.

Przeczytane: 10.05.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Fantastyka

Brandon Sanderson – Tancerka Krawędzi

Tytuł: Tancerka Krawędzi
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł oryginału: Edgedancer
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Mag

Tancerka Krawędzi to krótka powieść z Archiwum Burzowego Światła, której akcja dzieje się między drugim a trzecim tomem serii i dotyczy chyba najmłodszej Świetlistej, Zwinki. Pierwsze 20+ % książki to dokładnie ten sam fragment ze Słów światłości, który wprowadzał tę postać, więc tak naprawdę akcja zaczęła się dla mnie rozkręcać dopiero w 1/4, kiedy Sanderson skupił się na nieznanych mi jeszcze wydarzeniach. Akcji tu dużo nie ma, bo jak odejmiemy to, co już znamy, oraz wyjaśnienia samego autora, dlaczego poświęcił powieść akurat tej bohaterce, zostanie może ze 100 stron na bieżące wydarzenia. Nie da się jednak zaprzeczyć, że te 100 stron można pochłonąć naraz 😉
Zwinka opuściła Azir i ruszyła do Yeddawu, podążając za mężczyzną, którego nazywała Ciemnością, choć sama zaprzeczała, że wędruje jego śladami. Na miejscu odkryła, że ludzi z różnymi zdolnościami jest więcej, jedni polują na drugich, więc dziewczynka postanowiła działać. Powieść jest trochę prosta i naiwna, moim zdaniem nie dorównuje głównym książkom z cyklu, ale jest ich całkiem przyjemnym uzupełnieniem. Nie stanowi rozbudowania samego świata Rosharu, ale pomaga lepiej zrozumieć niektóre postacie, głównie Zwinkę, oczywiście, ale nie tylko. Tancerka Krawędzi to książka, która może, choć nie musi przypaść do gustu fanom Archiwum… (dla mnie osobiście Zwinka nigdy nie była jedną z ulubionych bohaterek), ale na pierwsze spotkanie z serią zdecydowanie nie polecam 😉

Przeczytane: 7.05.2025
Ocena: 6/10

Opublikowany w Literatura piękna

Alfian Sa’at – Szkice malajskie

Tytuł: Szkice malajskie
Autor: Alfian Sa’at
Tytuł oryginału: Malay Sketches
Tłumaczenie: Aleksandra Szymczyk
Literatura: singapurska
Wydawnictwo: Tajfuny

Szkice malajskie to zbiór mikroopowiadań, których akcja dzieje się wśród malajskich mieszkańców Singapuru. Malajowie stanowią kilkanaście procent obywateli tego państwa (zdecydowana większość to etniczni Chińczycy) i wyznają islam – przyznam, że moja wiedza na temat Singapuru i różnorodności grup etnicznych w tym kraju była bardzo niewielka. I taka, niestety, pozostała, bo mikroopowiadania nie są najlepszą formą do zgłębiania obcej kultury, nie ma tu miejsca na wchodzenie w szczegóły. Myślę, że sama z ciekawości trochę tu doczytam w innych źródłach, ale lektura pozostawiła we mnie poczucie, że jako osoba pochodząca z innego kręgu kulturowego nie mam szans w pełni zrozumieć wszystkich poruszonych w Szkicach malajskich problemów.
Nie ukrywam, że nie jestem też fanką mikroopowiadań (jedyny zbiór, jaki naprawdę przypadł mi do gustu, to humorystyczny do absurdu Ostatni Szwajcar na Ziemi),nawet pełne opowiadania nie zawsze do mnie trafiają. Lubię się zanurzyć w akcji, poznać dogłębnie świat przedstawiony, mieć szansę na polubienie (bądź też nie) bohaterów, obserwowanie zachodzących w nich zmian. Siłą rzeczy forma mikroopowiadań pozbawia mnie tego, co w literaturze pięknej lubię najbardziej. U Sa’ata pojawiło się sporo historii, które mnie zaciekawiły, poruszały ważne problemy i zostały w fajny sposób przedstawione… ale ledwo zdążyłam pomyśleć, że podoba mi się ten pomysł na historię, opowiadanie już się skończyło. Biorąc pod uwagę, że Szkice malajskie to bardzo krótka książka, ledwo na 1,5 godz. czytania, był tu spory potencjał na rozwinięcie wielu historii. Część z nich można uznać za kompletne pomimo długości, wiele innych pozostawia jednak sporo niedopowiedzeń i pola do wyobraźni czytelnikom – czasem mi to pasuje, czasem nie 😉 . W gruncie rzeczy podobała mi się tematyka historii, skupienie się na konkretnej grupie etnicznej, jej problemach i codzienności, pomysły autora na fabułę w oparciu o tę problematykę. Nie trafiła do mnie forma i długość historii, a także ich mnogość – ciężko mi będzie po jakimś czasie przypomnieć sobie, o czym były te opowiadania poza tym, że dotyczyły społeczności Malajów w Singapurze.

Przeczytane: 6.05.2025
Ocena: 6/10

Opublikowany w Reportaż

Geoffrey Cain – Doskonałe państwo policyjne

Tytuł: Doskonałe państwo policyjne. Wyprawa w głąb chińskiej inwigilacyjnej dystopii
Autor: Geoffrey Cain
Tytuł oryginału: The Perfect Police State: An Undercover Odyssey into China’s Terryfying Surveillance Dystopia of the Future
Tłumaczenie: Grzegorz Gajek
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Sine Qua Non

O chińskich prześladowaniach Ujgurów i o zamianie Sinciangu w region niemal w pełni monitorowany trochę już czytałam, ale z ciekawością sięgnęłam po Doskonałe państwo policyjne Caina, by uzupełnić wiedzę w tym temacie. Szybko pożałowałam, że usłyszałam o tej książce dopiero kilka miesięcy temu, przy okazji polskiej premiery, zamiast sięgnąć po oryginał już w 2021 roku. Cztery lata to bardzo dużo w takich kwestiach, podczas lektury wielokrotnie się zastanawiałam, jak sytuacja wygląda obecnie, co się przez te lata zmieniło. Pandemia pozwoliła władzom chińskim na dalszą inwigilację społeczeństwa, rozwój SI też im w tym sprzyjał, więc obawiam się, że kolejne lata mogły jedynie pogorszyć opisaną przez Caina sytuację.
Warto jednak pamiętać – na co też wskazuje tytuł reportażu – że nie jest to książka o prześladowaniach Ujgurów, ale o rozwoju państwa policyjnego w Chinach. Cain skupił się na przykładzie Sinciangu, bo to tam chińskie władze testowały większość swoich metod, a świadectwa Ujgurów, którym udało się uciec z kraju, to często jedyny sposób, by zdać sprawę z tego, co się tam dzieje, skoro Chińczycy uparcie wszystkiemu zaprzeczają. Spodobało mi się w reportażu, że obok zebrania faktów i danych, przedstawionych w przystępny sposób, autor prowadził czytelników przez chińskie represje za pomocą historii Maysen. To młoda Ujgurka wykształcona w Pekinie, która postanowiła kontynuować edukację w Turcji i podczas wakacyjnego pobytu u rodziny została zatrzymana i skierowana na reedukację – w końcu kto wie, jakie niewłaściwe poglądy mogły się zrodzić w jej głowie w obcym, do tego muzułmańskim kraju… Maysen, niemal w ostatnim momencie, udało się uciec z Chin i wrócić do Turcji – chwilę później Urgujowie musieli oddać paszporty i zostali już całkowicie więźniami we własnym kraju.
Doskonałe państwo policyjne to ciekawy reportaż o tym, jak Chiny za pomocą nowoczesnych technologii zmieniają życie mniejszości etnicznych w piekło. To także przerażający dowód na to, jak niebezpieczna może być niewłaściwie wykorzystywana sztuczna inteligencja. Książka nie wyczerpuje tematu, ale o tym konkretnym przypadku, jakim jest rozwój metod inwigilacji w Sinciangu, opowiada szczegółowo i ciekawie. Warto sięgnąć po tę lekturę, a potem szukać dodatkowych, nowszych informacji 🙂

Przeczytane: 6.05.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Reportaż

Wojciech Górecki – Wieczne państwo

Tytuł: Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie
Autor: Wojciech Górecki
Literatura: polska
Wydawnictwo: Czarne

Górecki to autor, do którego się chyba nigdy w pełni nie przekonam, ale i tak sięgam po jego książki, bo pisze o krajach, które mnie mocno interesują. Wieczne państwo to kolejny reportaż ze zdecydowanie zbyt widoczną postacią autora – aż się momentami zastanawiałam, czy czytam o Kazachstanie czy o podróży Góreckiego po tym kraju… i wolałabym, żeby dużo bardziej ograniczył to drugie na rzecz tego pierwszego. Zwłaszcza że autor nie pisał o Kazachstanie w jakiś systematyczny czy chronologiczny sposób, to jego podróż po kraju stanowiła punkt odniesienia do wybieranych tematów: dojeżdżam bliżej granicy, więc opowiem o stosunkach z Chinami; ta okolica słynie z ropy, zatem opowiem o wpływie surowców, tu były łagry, przejdźmy więc do historii, o, a stąd startują rakiety, to może o programie kosmicznym…? W efekcie jest to dla mnie dość chaotyczny reportaż, nie da się jednak zaprzeczyć, że Górecki wybrał tu parę naprawdę ciekawych tematów. Większość opisanych historii jest dobrze opowiedziana, uzupełniona głosami bohaterów i własnymi obserwacjami autora, choć tych ostatnich – jak już wspomniałam – mogłoby jednak być trochę mniej. Ale patrząc pod kątem merytorycznym, z Wiecznego państwa idzie się dużo dowiedzieć, a jeszcze więcej wynotować do samodzielnego doczytania potem. Dla osób nieposiadających zbyt szczegółowej wiedzy o Kazachstanie, zwłaszcza jego historii i polityce, jest to dość ciekawa lektura wprowadzająca – porządna, ale nie zachwycająca 😉

Przeczytane: 4.05.2025
Ocena: 6/10

Opublikowany w Klasyka, Literatura piękna

John Steinbeck – Pastwiska niebieskie. Złota czara. Nieznanemu bogu

Tytuł: Pastwiska niebieskie. Złota czara. Nieznanemu bogu
Autor: John Steinbeck
Tytuły oryginałów: The Pastures of Heaven / Cup of Gold / To a God Uknown
Tłumaczenie: Franciszek Skomski, Irena Chodorowska, Andrzej Nowicki
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Książka ta jest zbiorowym wydaniem trzech pierwszych powieści Steinbecka, powstałych na długo przed takimi klasykami jak Grona gniewu czy Na wschód od Edenu, jeszcze zanim autor stał się szerzej znany dzięki Tortilla Flat. Lubiąc styl Steinbecka, z ciekawością sięgnęłam po jego pierwsze dzieła, których ukazanie się na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych przeszło właściwie bez echa. W wydaniu tym powieści nie ułożono chronologicznie – może to i dobrze, bo gdybym zaczęła od debiutanckiej Złotej czary, mogłabym nie chcieć czytać kolejnych… i byłaby to spora strata 😉 Jako że są to trzy różne książki zebrane w jedną, postanowiłam jednak każdą z nich pokrótce zrecenzować, ale w kolejności chronologicznej.

  • Złota czara to debiut Steinbecka, książka wydana w 1929 roku. Napisana tak innym stylem niż ten, do którego przywykłam, nie przypadła mi do gustu. Gdybym czytała tę powieść, nie znając jej autora, w życiu bym nie zgadła, że taką książką zadebiutował właśnie Steinbeck. Złota czara to opowieść o życiu Henry’ego Morgana, walijskiego pirata, który w końcu porzucił piractwo na rzecz służby królowi Anglii. Tytułowa Złota czara to ówczesna Panama, którą Morgan podbił, wiedziony legendą o Czerwonej Świętej, najpiękniejszej kobiecie według pirackich opowieści. Morgan według Steinbecka to człowiek wiecznie szukający czegoś nowego: przygód, wolności, sławy, miłości – i wiecznie niezaspokojony zdobywaniem wszystkiego, czego pragnie. Jest tu potencjał na ciekawą historię, na fajny rozwój postaci, ale coś tu autorowi nie wyszło – bohaterowie nie przekonują, akcja to raz pędzi do przodu, raz się dłuży, lektura po prostu nie potrafiła mnie wciągnąć. [5/10]
  • Pastwiska niebieskie to już powieść zdecydowanie Steinbeckowa. Jeszcze nie w tej najlepszej formie, ale już przywodziła mi trochę na myśl wydane dużo później Na wschód od Edenu. Nie jest to jednak ciągła powieść, ale zbiór opowiadań, które łączy miejsce akcji: Las Pasturas del Cielo w dolinie Salinas, tereny tak piękne, że aż chce się tam mieszkać. W opowiadaniach poznajemy zarówno stałych mieszkańców, jak i – przede wszystkim – tych nowych, którzy próbują na Pastwiskach znaleźć swój dom. Jedni zostają na dłużej, inni decydują się wyjechać z różnych powodów. Jak to w zbiorze opowiadań: znajdziemy tu lepsze i gorsze historie, niektóre mogłyby zostać rozwinięte, inne w krótkiej formie sprawdziły się świetnie. Autor nie mógł tu jeszcze zabłysnąć tym, co uwielbiałam w jego późniejszej twórczości: charakterystyce postaci, ich rozwojowi, podejściu do świata, ale już książka wciągała, bardzo dobrze się ją czytało. Był w niej jakiś spokój, przerywany momentami napięcia i miejscowych niepokojów, i lektura sprawiła mi sporą przyjemność. Mnogość bohaterów i różnorodność wydarzeń na Pastwiskach sprawiły jednak, że większość opowiadań zlała mi się w całość, po dłuższym czasie ciężko byłoby mi sobie przypomnieć, o czym była ta powieść. [7/10]
  • Nieznanemu bogu momentalnie trafiło do czołówki moich ulubionych powieści Steinbecka – to niesamowite, jak w ciągu kilku krótkich lat jego sposób pisania tak bardzo się rozwinął. Cała akcja toczy się wokół Josepha Wayne, który czuje niezwykły związek z ziemią i pożąda jej – wyrusza więc do Kalifornii, gdzie zakłada własną farmę. Wkrótce dołączają do niego bracia z rodzinami, a sam Joseph żeni się i zostaje ojcem. Jego związek z ziemią i rosnącym na niej starym drzewem niepokoi jednak niektórych w jego otoczeniu – komu mężczyzna składa ofiary i jakie one mają znaczenie…? Nieznanemu bogu wciągnęło mnie bardzo szybko i książkę czytało mi się po prostu świetnie. Postacie były wyraziste, emocje – zwłaszcza ten niepokój związany z drzewem i pogodą – bardzo intensywne, a wydarzenia, choć wydawać by się mogło, że niewiele się dzieje, nieprzewidywalne i trzymające w napięciu. To świetna powieść, moim zdaniem o niebo lepsza od późniejszego Tortilla flat, które przyniosło autorowi rozgłos i sławę. A do tego krótka, brak w niej dłużyzn, które się czasem przytrafiały w późniejszej twórczości Steinbecka – tutaj nie było ani jednego niepotrzebnego rozdziału. Gorąco polecam! [8/10]

Przeczytane: 3.05.2025

Opublikowany w Klasyka, Literatura piękna

Lucy Maud Montgomery – Anne z Zielonych Szczytów

Tytuł: Anne z Zielonych Szczytów
Autorka: Lucy Maud Montgomery
Tytuł oryginału: Anne of Green Gables
Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Literatura: kanadyjska
Wydawnictwo: Marginesy

Mała Gabi w czasach podstawówki uwielbiała Anię z Zielonego Wzgórza. Byłam więc ciekawa, jak dorosła Gabi po wielu latach przerwy podejdzie do Anne z Zielonych Szczytów. Przyznam, że już na start byłam pozytywnie nastawiona do nowego, dla niektórych mocno kontrowersyjnego tłumaczenia. Bardzo nie lubię tłumaczenia imion czy nazw własnych, w końcu jeśli na Wyspie Księcia Edwarda mieszkali jacyś Małgorzata czy Mateusz, to musieli być to przecież imigranci z okupowanej Polski, a chyba nie o tym jest ta powieść… A gdy jeszcze ktoś postanawia przetłumaczyć imię i zostawić oryginalne nazwisko, to brzmi to dla mnie wręcz groteskowo – Mateusz Cuthbert… no, jak taka Jessica Kiełbasa, jeśli wiecie, o co mi chodzi 😉 Zatem sięgnęłam po Anne z Zielonych Szczytów z radością, że będę mogła wrócić do lektury z dzieciństwa w normalnym tłumaczeniu.
Powieść Montgomery czytałam w podstawówce, czyli było to już sporo ponad 20 lat temu – oczywiście pamiętałam mniej więcej, o czym to było, ale większość szczegółów czy przygód małej bohaterki już dawno uciekło mi z pamięci. Z przyjemnością więc zatonęłam w lekturze, wiele wydarzeń odkrywając na nowo. Oczywiście podchodziłam do tej książki inaczej niż kiedyś, świat widziany oczami dorosłej jest przecież inny niż ten dziecięcy, a do tego czasy się zmieniły i chociażby poglądy Rachel Lynde na edukację kobiet dzisiaj nie mają już racji bytu. Jednak powieść w tłumaczeniu Bańkowskiej bardzo mnie wciągnęła, językowo naprawdę nie mam tu nic do zarzucenia 🙂 A jeśli chodzi o treść… to przecież klasyka, nie bez powodu tyle dziewczynek się nią zachwyca. Ja ją czytałam z sentymentem i uśmiechem, bardzo się cieszę, że sięgnęłam po tę wersję i na pewno będą kontynuowała przygodę z Anne w tym tłumaczeniu.

Przeczytane: 29.04.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Literatura piękna

Heikki Kännö – Wyspa snów

Tytuł: Wyspa snów
Autor: Heikki Kännö
Tytuł oryginału: Sömnö
Tłumaczenie: Artur Bobotek
Literatura: fińska
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy

Dyskusyjny klub książkowy to dobra opcja, by sięgnąć czasem po książkę, której sama z siebie bym nie wybrała. Taką lekturą była Wyspa snów Kännö, której opis odstraszał mnie już hasłem duch realizmu magicznego – raczej nie są to moje klimaty. Książkę jednak przeczytałam i po skończonej lekturze przyszło mi do głowy, że już od dawna nie czytałam czegoś tak dziwnego. Jest to bowiem pokaźnych rozmiarów powieść opowiadająca o losach kilku pokoleń pewnej rodziny, w której (powieści, nie rodzinie) liczba bohaterów i różnych sytuacji z nimi związanych jest tak przytłaczająca, że już teraz wiele rzeczy uciekło mi z pamięci. Działo się tyle, że choć główne wątki bez problemu potrafię ułożyć sobie w głowie, to z pobocznymi mam już sporo problemów.
Wyspa snów jest opowiedziana z punktu widzenia Izaaka, który pisze biografię artysty Wernera Bergera. Książka nie jest jednak samą biografią, ale raczej zapisem rozmów narratora z Wernerem, jego rodziną, znajomymi i współpracownikami oraz opisem jego własnych przeżyć i uczuć – czasem mamy do czynienia z narracją pierwszo-, czasem trzecioosobową. Do tego spore skoki w chronologii wydarzeń, bo na przykład wprowadzenie nowego bohatera wymagało cofnięcia się do jego wczesnych lat, ukazania początków jego relacji z rodziną Bergerów, itp… Często było tego dla mnie po prostu za dużo i potrzebowałam dłuższej chwili, by stworzyć w głowie odpowiednie powiązania.
Mimo tego na początku Wyspę snów czytało mi się całkiem dobrze. Przygody Samuela, dziadka Wernera, w Austrii, Francji, Kongu czy Szwecji zaskakująco mnie wciągnęły, była to dla mnie historia nierealistyczna, ale dość zabawna, z mnóstwem zwrotów akcji. Przejście do kolejnych pokoleń odebrało mi już część rozrywki z lektury, choć wokół dzieci Samuela – szczególnie Adeltrudy i Maksymiliana – wciąż się dużo działo. Przez całą lekturę odnosiłam wrażenie, że Kännö wyobraźni to nie brakowało, ale często ponosiła go ona w stronę, która niezbyt przypadała mi do gustu. Wiele kwestii filozoficznych czy artystycznych stanowiło dla mnie dłużyzny w lekturze, a z założenia pewnie miała być to mocniejsza strona Wyspy snów. Książki jako takiej nie czytało mi się źle, powiedziałabym, że było ok, bez szału, ale też bez przymuszania się do skończenia lektury. Obawiam się jednak, że po paru miesiącach zostanie mi w pamięci jedynie świadomość, że czytałam coś dziwnego, a szczegóły już dawno odeszły w niepamięć 😉

Przeczytane: 27.04.2025
Ocena: 6/10

Opublikowany w Reportaż

Małgorzata Rejmer – Błoto słodsze niż miód

Tytuł: Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii
Autorka: Małgorzata Rejmer
Literatura: polska
Wydawnictwo: Czarne

Błoto słodsze niż miód Rejmer miałam w planach, odkąd przeczytałam jej Bukareszt. Już po pierwszych rozdziałach wiedziałam, że reportaż o Albanii spodoba mi się jeszcze bardziej i dokładnie tak było. Autorka prowadzi czytelników przez czasy komunistycznej Albanii – od końca II wojny światowej aż po upadek systemu na początku lat dziewięćdziesiątych. Co istotne, samej Rejmer w tej książce właściwie nie zauważymy, dominują tu opowieści Albańczyków – opowieści mocne, poruszające, nieraz przerażające, ale też w pewien sposób fascynujące. Jeśli uwzględnić do tego fakt, że reportaż czytałam podczas pobytu w Albanii, słuchając miejscowych oraz zwiedzając tematyczne muzea, historia Albanii w drugiej połowie XX wieku bardzo mocno utkwiła w mojej głowie.
Hoxha – albański dyktator – odwrócił się od ZSRS i Chin, uznając oba te państwa za niewystarczająco komunistyczne i zgotował mieszańcom swojego kraju piekło na ziemi. Rejmer rozmawiała z Albańczykami, którzy sami albo ich bliscy przeżyli więzienia i obozy pracy, tortury i strach, biedę i głód, kompletny rozpad więzi społecznych oraz brak zaufania do najbliższych członków rodziny. Autorka włożyła ogrom pracy w znalezienie rozmówców do swojej książki i przeprowadzenie wywiadów, a także w świetny i zrównoważony sposób przedstawiła ich opowieści. Wyłania się z nich obraz koszmarnej rzeczywistości, ale nie ma tu też nadmiernego emanowania cierpieniem. Bardzo lubię takie reportaże – informacyjne, poruszające, oddające głos bohaterom i mówiące o tematach, o których moja wiedza była dość uboga. Mocno polecam.

Przeczytane: 22.04.2025
Ocena: 8/10

Opublikowany w Fantastyka

Brandon Sanderson – Wiatr i prawda (t.1)

Tytuł: Wiatr i prawda (t.1)
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł oryginału: Wind and Truth
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Mag

Po przeczytaniu pierwszej części Wiatru i prawdy mam wrażenie, że jest to najsłabszy tom z Archiwum Burzowego Światła. Biorę jednak poprawkę na to, że u Sandersona każda książka się powoli rozkręca i zazwyczaj druga połowa jest dużo lepsza od pierwszej. Liczę więc, że całość Wiatru i prawdy oceniłabym lepiej, no ale skoro polskie wydania lubi się rozbijać na dwie części… Co więc w piątym tomie serii drażniło mnie najbardziej? Przede wszystkim rozbicie akcji na pojedyncze dni – o ile we wcześniejszych książkach wydarzenia działy się na przestrzeni dłuższego czasu, tak tutaj mamy opowiedzianych ledwo kilka dni, szczegółowo rozbitych dzień po dniu, brakowałoby jeszcze godziny po godzinie. W efekcie Sanderson mocno rozwlekał wątki i dialogi, dodawał sceny, które nic nie wnosiły do akcji, ot, żeby zebrać wystarczająco dużo sytuacji tworzących jeden dzień. Niezbyt trafiła do mnie też podróż Kaladina i Szetha do Shinovaru – rozumiem, że postacie się zmieniają na przestrzeni czasu, ale serio, zrobienie z Kaladina – mojego ulubionego dotąd bohatera – kogoś w stylu nieogarniętego psychoterapeuty… źle mi się to czytało. Relacja Rlaina i Renarina wydaje mi się dziwna i nie wiem po co dodana, ale też nie przeszkadza mi tak jak innym czytelnikom (patrząc po komentarzach) – chyba przyzwyczaiłam się już do tego, że Sanderson lubi wplątywać w opowieść dziwne wątki.
Mimo powyższego, wciąż uważam, że część pierwsza Wiatru i prawdy zasługuje na dobrą ocenę – przede wszystkim dlatego, że Sandersona się niezmiennie dobrze czyta. Nawet mimo dłużyzn i czasem aż za prostego języka 😉 W tej części zdecydowanie najbardziej do mnie trafiły przygody Adolina próbującego utrzymać atakowany Azir, już choćby dla tych rozdziałów warto było sięgnąć po tę książkę. Wciągnęły mnie też wydarzenia mające miejsce w Krainie Ducha, pozwalające lepiej zrozumieć historię Rosharu. Zatem wciąż sporo się dzieje, Sanderson nieustannie podrzuca jakieś smaczki i ciekawostki, zachęca, by sięgać po drugą połowę lektury. Dla fanów serii to wciąż fajna rozrywka, ale nie da się ukryć, że poprzednim tomom nie dorównuje i może pozostawić po sobie pewien niedosyt lub rozczarowanie… Ale po tom drugi i tak sięgnę 😉

Przeczytane: 20.04.2025
Ocena: 6/10