Tytuł: Dziennik upadku Autor: Michel Laub Tytuł oryginału: Diário da Queda Tłumaczenie: Wojciech Charchalis Literatura: brazylijska Wydawnictwo: Pauza
Krótka i dość specyficzna lektura – momentami bardzo mi się podobała, momentami nieco mnie nudziła i męczyła. Narrator w Dzienniku upadku to najmłodszy z trzech pokoleń mężczyzna, wnuk ocalałego z Auschwitz i syn chorego na Alzheimera. Sam narrator do rodzinnej traumy dołożył jeszcze własny alkoholizm, nieudane związki i wspomnienie o koledze ze szkoły, który stał się ofiarą głupich dziecięcych wybryków. Wszystko to przeplata się w formie przemyśleń i dzienników – najbardziej specyficzne są tu dzienniki dziadka, który o tragicznej przeszłości nie wspomina nic, za to bardzo szczegółowo opisuje, jak powinien wyglądać nowy świat, do którego trafił (dziadek po uwolnieniu z obozu wyemigrował do Brazylii i tam dzieje się akcja powieści). Laub napisał Dziennik upadku dość specyficznym stylem, gdzie czasem trafiają się zdania tak długie, że brzmią bardziej jak mówiony monolog. Czytało mi się to całkiem dobrze, ale mam poczucie, że nie jest to lektura, która zostanie ze mną na dłużej.
Tytuł: Gwiazda Północy, Gwiazda Południa Autorka: Joanna Lampka Literatura: polska Wydawnictwo: AlterNatywne
Już od dawna miałam na oku cykl Mistrz Gry Lampki i w końcu sięgnęłam po pierwszy tom, Gwiazdę Północy, Gwiazdę Południa. To krótkie i lekkie fantasy w stylu bardziej nowoczesnym, czyli zamiast dziwnych stworów i machania mieczami mamy skłócony kontynent, posługujący się nowoczesną technologią wywiad wojskowy i całkiem współczesne bronie. Są też elementy magiczne, ale występują w tak niewielkim stopniu, że właściwie nie rzucają się w oczy – podobno w następnych tomach ma się to trochę zmienić, na co niecierpliwie czekam. Bo po przeczytaniu Gwiazdy Północy… wiem, że sięgnę po kontynuację, w końcu książkę czytało mi się szybko i całkiem przyjemnie. Trochę zajęło, zanim wciągnęłam się w opowieść – książki przygodowe czy takie współczesne fantasy czytam dość rzadko i musiałam się przestawić. Ale gdy zaklikało, to już do końca pochłonęłam resztę w dwa dni 😉 . Akcja Gwiazdy Północy… toczy się w krótkim okresie, gdy Aline – córka władcy Królestwa Żeglarzy pod przykrywką agentki wywiadu innego, neutralnego państwa – przybywa z misją do wrogiego Cesarstwa Słońca. Misja jest dość istotna, ale szybko schodzi na drugi plan, a na pierwszy wysuwa się romans z Ianem, synem tutejszego władcy. Przyznaję bez bicia, fanką romansów nie jestem i ten też mnie nie kupił, zdecydowanie wolałam czytać o akcjach wojskowych czy o samym stworzonym przez Lampkę świecie, o jego sytuacji politycznej czy problemach religijnych. Biorąc pod uwagę końcówkę książki, liczę na to, że kolejny tom będzie właśnie bardziej polityczny i mniej romansowy, bo to, co autorka zaserwowała w pierwszej części, w zupełności mi wystarczyło 😉 . Gwiazda Północy… to dość krótka lektura (w końcu w świecie fantastyki niecałe 300 stron to jak opowiadanie, prawda? 😉 ), wprowadzająca do świata, przedstawiająca bohaterów i będąca zapowiedzią bardziej rozbudowanej akcji w dalszych częściach. Lekkie i przyjemne fantasy – bardziej przygodowe niż fantastyczne, miła odskocznia od cięższych lektur.
Tytuł: Wyspy bardzo Owcze. Gawęda północnoatlantycka Autorka: Kinga Eysturland Literatura: polska Wydawnictwo: Pascal
Północą Europy interesuję się już od lat, odkąd sama przez jakiś czas mieszkałam w Szwecji, więc z ciekawością sięgam po książki tematyczne. Przyszedł więc czas i na Wyspy bardzo Owcze Kingi Eysturland, interesujące mnie nie tylko ze względu na tematykę, ale również przez to, że miałam okazję osobiście poznać autorkę. Lektura nie zawiodła moich oczekiwań, tę Gawędę północnoatlantycką czytało mi się lekko i przyjemnie, a wplecione w nią piękne zdjęcia bardzo zachęcają do wizyty na Wyspach Owczych (co na pewno w końcu kiedyś zrobię 😉 ). Nie jest to reportaż, zdecydowanie bliżej tej książce do literatury podróżniczej, w której nie brakuje jednak wielu wspomnień i uwag własnych autorki. Choć zazwyczaj mi to przeszkadza, tutaj mnie nie irytowało – pewnie też dlatego, że właśnie takiej mieszanki spodziewałam się po lekturze nazwanej gawędą. Co więcej, bardziej mnie wciągnęły te części, gdzie Eysturland opowiada, jak zaczęła się jej fascynacja Wyspami Owczymi, jej pierwsze przygody w tym miejscu i relacje z ludźmi, niż część stricte podróżnicza – turystyczne polecajki, gdy sama jeszcze wyjazdu nie planuję, nie potrafiły mnie szczególnie wciągnąć. Za to bardzo na plus były dla mnie wstawki z wypowiedziami Farerów związanych z danymi wyspami na różne tematy. Wyspy bardzo Owcze to świetna lektura dla miłośników północnej Europy – nawet jeśli czytaliście już trochę o tym regionie, na pewno znajdziecie tu sporo ciekawostek i nowych informacji. W końcu autorka nie zarzuca czytelników mnóstwem suchych faktów, ale zabiera ich na wyspy widziane własnymi oczami, a to zawsze zapewnia oryginalność 🙂
Tytuł: Skrucha Autorka: Eliza Clark Tytuł oryginału: Penance Tłumaczenie: Anna Fiałkowska Literatura: brytyjska Wydawnictwo: Poznańskie
Kiedy polskie tłumaczenie Skruchy Clark trafiło na rynek, widziałam w internecie mnóstwo zachęcających komentarzy – na tyle zachęcających, że sama sięgnęłam po tę książkę. Zwłaszcza że opisy lektury też brzmiały ciekawie – miała to być powieść imitująca reportaż true crime, nie powiem, że nie zaintrygowało mnie to. Wydarzenia poznajemy z punktu widzenia dziennikarza Aleca Carelliego, znanego autora true crime, który właśnie wydał swoją nową książkę właśnie pt. Skrucha. Miał to być reportaż o tragedii w małym brytyjskim miasteczku Crow-on-Sea, gdzie trzy nastolatki zamordowały swoją znajomą ze szkoły, a następnie próbowały zatuszować zbrodnię, podpalając dziewczynę. Clark zaczęła więc z przytupem, bo książka zaczyna się od samego morderstwa, a dopiero potem autorka pod postacią Carelliego próbuje dojść do tego, co stało za zbrodnią, kim była ofiara oraz jej oprawczynie. Dotąd wszystko brzmi ok, nawet ciekawie, jednak szybko pojawiają się pierwsze ale… Pewnie odebrałabym Skruchę lepiej, gdybym czytała, a nie słuchała, bo w audiobooku niesamowicie mocno rzucały mi się w uszy dłużyzny. Clark nie tylko dodawała mnóstwo wątków pobocznych – ona je niesamowicie rozbudowywała, dodawała wątki poboczne od wątków pobocznych… Czasem słuchałam z dobrą godzinę i przez ten czas nie było ani słowa związanego z główną historią. W dniu, gdy do słuchania trafiła się opowieść o miejscowym aquaparku, naprawdę chciałam to wszystko po prostu przewinąć. Rozumiem, że zamysłem autorki było bardzo szczegółowe przedstawienie bohaterek, ale to było jednak przegięcie – myślę, że z dobre 3/4 opowieści nic nie wnosi do głównego wątku. Jeśli miałabym czytać tak rozwleczony reportaż, porzuciłabym go w połowie. Tu byłam ciekawa, co jeszcze autorka wymyśli, więc słuchałam dalej i w gruncie rzeczy końcówka się znów rozkręciła, bo Clark znów wróciła do głównej historii. Druga rzecz, która może irytowałaby mnie mniej w formie pisanej, ale wręcz dobijała podczas słuchania, to język. Znów, rozumiem, że głównymi bohaterkami są nastolatki, że duża część historii to ich rozmowy czy wymieniane wiadomości lub posty w internecie, więc muszą być one pisane ich językiem. I może czytając, przeskakiwałabym wzrokiem te wszystkie powtarzane setki razy lmao, tbh czy wtf. Ale gdy po raz kolejny lektor kończył zdanie el-em-ej-oł, to po prostu wywracałam oczami, męczyło mnie też wysłuchiwanie raz za razem wszystkich dziwnych nazw użytkowników w internetowych dyskusjach (co pewnie też przeskakiwałabym wzrokiem, czytając). Zatem dobra rada z mojej strony: jeśli chcecie sięgnąć po Skruchę, zdecydujcie się na czytanie a nie słuchanie. Choć, tbh, moim zdaniem lepiej sięgnąć po jakąś bardziej wartościową książkę, ta mnie niesamowicie wymęczyła 😉
Tytuł: Dlaczego Izrael boi się Palestyny? Autor: Raja Shehadeh Tytuł oryginału: What Does Israel Fear From Palestine? Tłumaczenie: Anna Sak Literatura: palestyńska Wydawnictwo: Karakter
Zawsze mam problem z oceną takich książek, zwłaszcza gdy po lekturze mam mieszane odczucia. Z jednej strony bardzo dobrze, że palestyńscy pisarze mają przestrzeń na publikację własnego spojrzenia na wojnę w Strefie Gazy – izraelskich wypowiedzi w mediach nie brakuje, a zagraniczni dziennikarze nie zawsze właściwie uchwycą tragedię Palestyńczyków. Z drugiej jednak strony tytuł Dlaczego Izrael boi się Palestyny? nie jest tu szczególnie trafiony, bo z lektury nic takiego nie wynika, to nie strach stoi za masakrą dokonywaną przez SOI. Shehadeh napisał esej (bo nie jest to reportaż ani książka historyczna) poświęcony głównie obecnej wojnie i trochę tłu historycznemu, ale… Po pierwsze, ta książka liczy sobie ledwo 100 stron, w tak niewielkiej objętości nie da się choćby ogólnie zarysować całej problematyki i historii wojny. Po drugie, Dlaczego Izrael boi się Palestyny? wydano 1,5 roku temu, czyli w środku wciąż trwającego ludobójstwa, więc ta lektura nie ma właściwie żadnego zakończenia – poza jakąś zbyt naiwną i optymistyczną nadzieją na zbliżający się koniec wojny, który wciąż nie nastąpił. Jako że trochę już o historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego czytałam i śledzę doniesienia medialne, to z tej książki niewiele nowego się dowiedziałam. Czytałam ją bardziej jako przemyślenia osoby, którą ta wojna dotknęła osobiście i myślę, że w wielu miejscach była to bardzo poruszająca lektura. Więc nawet jeśli pod kątem merytorycznym niewiele z niej wyniosłam, to myślę, że zawsze warto zapoznawać się z takimi książkami.
Tytuł: Spisek. Czyli kto nam wszczepia czipy i inne popie***one teorie Autorzy: Tom Phillips, Jonn Elledge Tytuł oryginału: Conspiracy: A History of B*llocks Theories, and How Not to Fall for Them Tłumaczenie: Maria Gębicka-Frąc Literatura: brytyjska Wydawnictwo: Albatros
Czytałam już wcześniej dwie książki Phillipsa – Ludzi i Prawdę – nie powiem, żeby mnie zachwyciły, ale czytało się je całkiem dobrze i sporo było tam ciekawostek. Po napisanym wspólnie z Elledge Spisku spodziewałam się czegoś podobnego i choć, ogólnie rzecz ujmując, coś podobnego faktycznie dostałam, to jest to jednak książka mocno przeciętna. Z założenia w Spisku autorzy prowadzą czytelników przez teorie spiskowe – zaczynając od samej definicji, przechodząc przez wieki aż po współczesną złotą erę teorii spiskowych, opowiadając o tym, czemu ludzie wierzą w rzeczy, które kompletnie nie trzymają się kupy i podając przykłady teorii, które jednak okazały się prawdą. Bo – żeby nie było – Phillips i Elledge nie uważają, że wszystkie teorie spiskowe są bzdurą, co więcej, podkreślają, że wiele kwestii, które ludzie zwykli nazywać teoriami spiskowymi, wcale nimi nie są. Nie da się jednak ukryć, że są ludzie, którzy wierzą w najbardziej absurdalne rzeczy i autorzy sporo takich ciekawostek wynaleźli. Spisek jest więc lekturą ze sporym potencjałem, zwłaszcza w dzisiejszej erze teorii spiskowych, ale ten potencjał został słabo wykorzystany. Książka jest chaotyczna, niektóre wątki się powtarzają, język i styl – często mocno prześmiewczy – autorów kompletnie do mnie nie trafiają. Z drugiej strony sporo tu faktów i ciekawostek, które bym chętnie zgłębiła dalej, więc też nie uważam, że czas poświęcony na lekturę był kompletnie zmarnowany. Ale mogłoby być lepiej, zdecydowanie 😉
Tytuł: Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego Autor: Patrick Radden Keefe Tytuł oryginału: Empire of Pain: The Secret History of the Sackler Dynasty Tłumaczenie: Jan Dzierzgowski Literatura: amerykańska Wydawnictwo: Czarne
Nie śledziłam przebiegu kryzysu opioidowego w Stanach – szczerze powiedziawszy, nie sądzę, żeby w ogóle coś do mnie docierało na ten temat. Nazwisko Sacklerów było mi całkowicie obce. Dlatego też Imperium bólu Keefe’a zaskoczyło mnie, wciągnęło, ale też mocno mną wstrząsnęło… choć może nie powinno dziwić, że dla wielkich firm – nieważne, czy prywatnych czy notowanych na giełdzie – liczy się tylko zysk. Autor cofa się w swojej opowieści do pierwszej połowy XX wieku i przedstawia historię trzech braci Sacklerów: Raymonda, Mortimera i najstarszego Arthura, który był główną siłą napędową rodzinnej fortuny. I choć kryzys opioidowy to już wydarzenia toczące się nie za jego życia, to jednak Keefe udowadnia, że o Arthurze zapomnieć tu nie można, bo to właśnie najstarszy z Sacklerów wprowadził lekarstwa do świata reklamy i podniósł ich sprzedaż do rekordowych poziomów. A potem przyszły kolejne pokolenia i zakup firmy Purdue, która wprowadziła na rynek OxyContin. Ile w tle było marketingu, polityki, kłamstw, powoływania się na nieistniejące badania i dane… A wszystko to doprowadziło do rekordowej sprzedaży leku, ogromnej liczby uzależnień w wielu przypadkach kończących się śmiercią i do nierealnych wręcz pieniędzy spływających na konta Sacklerów. Keefe łączy historię rodziny z historią Purdue i OxyContinu, przeplata to wszystko bataliami sądowymi, akcjami przeciwko firmie i wypowiedziami dawnych pracowników. Wyłania się z tego przerażający obraz – zarówno koszmaru wielu uzależnionych osób, ale też bezmyślności i chciwości Sacklerów, którzy do samego końca uparcie nie chcieli dostrzegać własnych błędów. Imperium bólu czyta się świetnie, to bardzo dobrze napisany i wciągający reportaż, a autor wykonał tytaniczną pracę, by zebrać w całość tę historię i przedstawić ją w tak przystępny sposób. To jedna z najlepszych książek z Serii Amerykańskiej Czarnego, naprawdę warto przeczytać.
Tytuł: Czarnobyl. Instrukcje przetrwania Autorka: Kate Brown Tytuł oryginału: Manual for Survival: A Chernobyl Guide to the Future Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka Literatura: amerykańska wydawnictwo: Czarne
Brown napisała zdecydowanie inny reportaż o Czarnobylu od tych, które dotąd czytałam (no, może poza Czarnobylską modlitwą, ale Aleksijewicz to zawsze klasa sama w sobie) – a trochę już w temacie przeczytałam. Ta amerykańska profesorka uznała, że książek opisujących przyczyny oraz samą katastrofę krok po kroku było już mnóstwo i nie odczuwała potrzeby, by po raz kolejny przedstawiać te informacje. Skupiła się za to na późniejszych wydarzeniach, zarówno od strony politycznej, jak i tej zwykłej, ludzkiej. Zresztą nawet tytuł Instrukcje przetrwania świetnie wskazuje na to, czego możemy się po tej lekturze spodziewać – jakie instrukcje władze kierowały do ludności Ukrainy i Białorusi dotkniętej katastrofą. O tym, że wcale tak szybko nie podjęto decyzji o wysiedleniu Strefy Wykluczenia, już wiedziałam. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, ile innych miejsc – nieraz jeszcze silniej dotkniętych promieniowaniem – zostało pozostawionych samym sobie. Ilu ludzi żyło w miejscach, z których powinni uciekać, ale miało zakaz przeprowadzki, zakaz produkowania oraz spożywania miejscowej żywności przy jednoczesnych brakach w zaopatrzeniu z zewnątrz. Wiedziałam, jak bardzo zawiódł swoich obywateli ZSRS, dążący do ukrycia prawdy o tragedii zarówno przed światem zachodnim, jak i przed tymi obywatelami. Ale nie wiedziałam, że gdy do Czarnobyla dotarli przedstawiciele Zachodu, nie tylko popierali oni sowieckie badania, ale nawet zaniżali skutki katastrofy i związane z nią ryzyko. Jak mocno w wyciszanie głosów ofiar włączyły się międzynarodowe agencje i Stany Zjednoczone, przerażone, że gdy wiedza o skutkach promieniowania stanie się ogólnie dostępna, do Waszyngtonu zaczną spływać tysiące pozwów od mieszkańców terenów, w pobliżu których przeprowadzano próby jądrowe… Jak bardzo opierano się na badaniach z Hiroszimy, kompletnie ignorując różnice w obu tragediach oraz zebranych materiałach. A pomiędzy tymi politycznymi przepychankami było mnóstwo zwykłych Ukraińców i Białorusinów, którzy nagle zaczęli masowo chorować, był ogromny wzrost przypadków niedonoszonych ciąż i skrócona długość życia, brak odpowiedzialności za odpady radioaktywne i kombinowanie, jak jednak sprzedawać produkty roślinne i odzwierzęce pochodzące z napromieniowanych terenów… Czarnobyl Brown to fascynująca lektura i z przyjemnością dałabym jej nawet wyższą ocenę, gdyby nie mocno odczuwalna i dość irytująca obecność autorki w reportażu, za dużo było tu jednak jej własnych myśli, odczuć i komentarzy. Przełknęłam to jednak, bo Brown naprawdę wykonała świetną robotę, pracując nad tą książką i mimo wszystko zdecydowanie warto ją przeczytać.
Tytuł: Węgry na nowo. Jak Viktor Orbán zaprogramował narodową tożsamość Autor: Dominik Héjj Literatura: polska Wydawnictwo: Szczeliny
Héjj jest polskim politologiem węgierskiego pochodzenia, skupiającym się w pracy właśnie na swoich rodzinnych Węgrzech oraz ich polityce. Właśnie temu poświęcony jest też jego reportaż Węgry na nowo, więc jeśli spodziewacie się książki z kompleksowym spojrzeniem na Węgry, to możecie czuć się zawiedzeni. Jeśli jednak skusiliście się na książkę – tak jak ja – zainteresowani podtytułem i polityką Orbána, na pewno znajdziecie tu sporo ciekawostek. I z góry uprzedzam, jeśli darzycie węgierskiego premiera bezkrytycznym uczuciem (czego osobiście nie rozumiem, ale ludzie mają różnie…), to może Was irytować, że u Héjja antypatię do Orbána da się dość łatwo wyczuć. Co nie przeszkadza jednak autorowi w dość obiektywnym przedstawieniu dojścia Fideszu do władzy ani w przyznaniu, że premier jest utalentowanym politykiem. Héjj przedstawia czytelnikom węgierską scenę polityczną ostatnich 20-30 lat – z węgierskiego, a nie polskiego punktu widzenia (co ma spore znaczenie, jako że polskie media dość wybiórczo pokazują, co się tam dzieje). Przy tym wskazuje, co różni narody bratanków, że porównywanie Polski do Węgier, jak chcieliby to robić niektórzy polscy politycy, po prostu nie ma sensu. Wiele wniosków wyciąga z historii, choć czasem wydawało mi się, że jest to zbyt prostolinijne myślenie, przydałoby się trochę bardziej wszechstronne spojrzenie. Jednak sama analiza polityki Orbána, jego dopasowywania się do zmieniającej się sytuacji międzynarodowej (kto by pomyślał, że wszedł on do polityki z ateistycznymi poglądami, Fidesz wspierało przystąpienie Węgier do UE, a po partii spodziewano się odcięcia kraju od rosyjskich wpływów?), swobody zmieniania prawa krajowego, by osłabić opozycję i wzmocnić swoją władzę – to było naprawdę ciekawie przedstawione. Zwłaszcza że Héjj nie skupiał się tylko na Fideszu, ale też opisywał powstanie konserwatywnego Jobbiku, pisał o nieudanej rywalizacji tej partii z Fideszem, potem o próbach zjednoczenia się opozycji… Z Węgier na nowo wyraźnie widać, dlaczego nadmuchane przez europejskie media nadzieje na zwrot w węgierskiej polityce nie mogły się spełnić – i najprawdopodobniej nie spełnią się także w najbliższych wyborach. Dobrze mi się czytało książkę Héjja, to ciekawy reportaż o obecnej scenie politycznej Węgier – scenie, na której od lat dominuje jeden człowiek i jedna partia, choć poglądy mieszkańców są dużo bardziej różnorodne. Zabrakło mi tu jednak bardziej ludzkiego spojrzenia na politykę. Autor to politolog i analizował historię, media, decyzje polityczne, wypowiedzi polityków, statystyki – i pod tym względem przedstawił faktycznie szczegółowy i interesujący obraz sytuacji. Ale zabrakło mi tu rozmów z ludźmi popierającymi różne frakcje polityczne, dogłębnego pokazania , jak ta polityka wpływa na życie zwykłych Węgrów, dlaczego niektórzy faktycznie stoją murem za Fideszem – przecież Héjj spędza w kraju dużo czasu, ma tam rodzinę, nie wierzę, że nie mógłby znaleźć rozmówców do reportażu. Mimo to cieszę się, że sięgnęłam po tę lekturę, dużo rzeczy się dowiedziałam, a wiele innych będę chciała doczytać 🙂
Tytuł: Przejście Autor: Pajtim Statovci Tytuł oryginału: Tiranan sydän Tłumaczenie: Sebastian Musielak Literatura: fińska Wydawnictwo: Pauza
Po wiosennym wypadzie do Albanii ciągle chodzą za mną okołoalbańskie tematy, więc z ciekawością sięgnęłam po Przejście Statovci. Fakt, że jest to literatura fińska, ale autor urodził się w Kosowie, jego rodzice byli Albańczykami i to właśnie w Albanii rozpoczynają się przygody głównego bohatera Przejścia, Bujara. Poznajemy go jako młodego chłopca w Tiranie przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – Hoxha zmarł, system zaczął się walić, a kraj dotknęła ogromna bieda i przestępczość, więc kto mógł, ten uciekał, próbował emigrować. Spróbował też Bujar ze swoim przyjacielem i niemal od razu wiemy, że udało mu się uciec za granicę, bo wspomnienia z Albanii przeplatają się z doświadczeniami młodego już mężczyzny w kolejnych krajach. Bujar bowiem nigdzie nie może zagrzać miejsca – trafia najpierw do Włoch, potem Niemiec, Hiszpanii, USA, Finlandii… Wszędzie próbuje jakoś ułożyć swoje życie, a nie idzie mu to łatwo – nie tylko dlatego, że jest obcokrajowcem, który wstydzi się swojego pochodzenia (wszędzie poza Włochami podaje się za Włocha), ale nie umie określić swojej seksualności i osobowości. Raz więc występuje jako mężczyzna, raz jako kobieta, wchodzi w różne związki i relacje, a większość z nich nie kończy się najlepiej. Wydaje się, że dla wielu osób największą zaletą (bądź też wadą, w zależności, czy lektura przypadła do gustu) jest właśnie ta tematyka transseksualności i związanych z nią problemów Bujara. Dla mnie Przejście okazało się kolejną fascynującą lekturą o Albanii – zwłaszcza z tych trudnych lat, gdy państwo nie umiało stanąć na nogi po utracie rządzącego nim przez dekady dyktatora. Chłopięce wspomnienia bohatera, wyjazd na pogrzeb do Kosowa, ucieczka do Włoch, albańskie legendy… pochłonęła mnie ta lektura, fajnie się to czytało 🙂 . Wątki dorosłe przypadły mi do gustu nieco mniej, wydawały mi się bardziej chaotyczne, no i Albania zeszła już nawet nie na drugi, ale na dziesiąty plan. Fajna to była jednak lektura, cieszę się, że po nią sięgnęłam.