
Autorka: Suzanne Collins
Tytuł oryginału: Sunrise on the Reaping
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Must Read
Wracam do serii Igrzysk śmierci Collins i niezmiennie dobrze mi się te książki czyta. Choć akurat Wschód słońca w dniu dożynek nie wciągnął mnie od samego początku – wręcz przeciwnie, pierwsze rozdziały wydawały mi się dość wtórne w stosunku do wcześniejszych książek. Znów ten sam dystrykt 12, znów dzieciaki przygotowujące się do dożynek i jakieś nietypowe wydarzenie podczas uroczystości, znów przejazd do Kapitolu i przygotowania do igrzysk… Dopiero jak Collins skupiła się na tworzeniu sojuszy między dystryktami, zaczęłam się bardziej wciągać w lekturę i w jakieś – w końcu – nowe wydarzenia 😉 .
Pierwotną trylogię igrzyskową czytałam kilka, jeśli nie kilkanaście lat temu i już naprawdę sporo szczegółów uleciało mi z pamięci. Myślę, że warto mieć wydarzenia i postaci z poprzednich książek bardziej w głowie, bo we Wschodzie słońca… przewija się sporo postaci, znanych już z wcześniejszych tomów. Autorka serwuje fanom serii smaczki w formie historii o pierwszych występach na igrzyskach bohaterów, którzy po latach po raz drugi trafią na arenę u boku Katniss. A ja kompletnie nie pamiętałam już tamtych postaci i dopiero, gdy w internecie przeczytałam podsumowanie tamtych powieści, ze zdumieniem odkryłam, ile jest powiązań między nową a starymi książkami 🙂 .
Wschód słońca w dniu dożynek to dobrze napisane i wciągające fantasy, może nie na najwyższym poziomie, ale jeśli polubiło się tę serię i wciągnęło w świat Panem, to warto sięgać po kolejne tomy – każdy z dotychczasowych utrzymywał dla mnie co najmniej przyzwoity poziom. Mam jednak nadzieję, że jeśli Collins zdecyduje się jeszcze na kolejne powieści z serii, to postawi na bohaterów z innego dystryktu niż 12, bo tak szczerze powiedziawszy… ile można? 😉
Przeczytane: 30.08.2025
Ocena: 7/10








