
Autorka: Beata Park
Literatura: polska
Wydawnictwo: Harde
Do pierwszego tomu Miasta smoków Beaty Park podeszłam bez większych oczekiwań – opinie w internecie jasno wskazywały, że nie da się nie odczuć, że jest to debiutancka powieść autorki. Przy tym nie spodziewałam się tu szczególnie oryginalnej historii – tematyka smoków i wszelakich smoczych jeźdźców jest już w fantastyce wręcz oklepana. Dla mnie jednak ciekawostką było to, co wydawało się drażnić niektórych czytelników, a mianowicie umiejscowienie części akcji w Polsce, dokładniej we Wrocławiu. Te początkowe rozdziały, gdy poznajemy Annę, jej rodzinę i przyjaciół, powoli wciągamy się w historię, gdy dziewczyna zaczyna widzieć nad miastem smoki… całkiem fajnie mi się to czytało i nie rozumiałam krytyki. Niestety, przyszło mi ją szybko zrozumieć 😉 .
Bohaterka trafia na wyspę treningową, gdzie uczy się latać na swoim smoku, a następnie przemieszcza się na nim już na główną smoczą wyspę. Pomysł całkiem spoko, choć to wszystko jest tam za utopijne, ale dałoby się to przełknąć, gdyby Park poświęciła więcej czasu opisom wydarzeń i bohaterów, no i samego miasta. U autorki akcja toczy się z zawrotną prędkością, nie ma miejsca na przemyślenia, na poznanie bohaterów, na zrozumienie i wyobrażenie sobie świata przedstawionego. Zaczyna się jakieś ważne dla tego miejsca wydarzenie, bohaterka jest nim podekscytowana, dowiadujemy się, że się stroi, umawia ze znajomymi, idzie na to wydarzenie… I koniec rozdziału, następny zaczyna się innego dnia, że Anna się budzi i idzie sobie pobiegać czy kieruje się do pracy. Dlaczego…? I to nie było jednorazowe, Park przeskakuje między wydarzeniami, nie zgłębia ich, nie pozwala poczuć klimatu wymyślonego przez siebie miejsca. Tak samo jest z bohaterami, którzy są dość płytcy, a Anna i jej ukochany Will (hate to love w bardzo tandetnym wydaniu) wiodą tu zdecydowany prym. Dziewczyna znika ze swojego świata, wie, że porwano jej ojca, straciła kontakt z matką i przyjaciółmi i znalazła się nagle w świecie, w którym żyją smoki. Spory potencjał do przemyśleń i rozwoju bohaterki, prawda? Anna funkcjonuje jednak w myśl, że fajna ta utopia, jaki okropny ten Will i czemu taki pociągający przy tym, a w ogóle to czasem sobie przypomni, że ojca jej porwano i to chyba przykre. Sam Will jest zaś synem Mistrza, czyli głównego przywódcy smoczych jeźdźców, taki konkretny playboy sypiający z każdą chętną, ale przy Annie odkrywa natychmiastowo, że bardzo chce kochać i być kochanym. Tego się po prostu w żaden sposób nie da kupić, love story ze Zmierzchu jest dużo bardziej pociągające i realistyczne 😉 .
I choć po kontynuację nie sięgnę, bo zdecydowanie szkoda mi czasu na takie książki, Płomień i cień wciąż ma u mnie ocenę przeciętną a nie złą, bo jednak wciągnął mnie początek, a także końcówka. Tak, tam też działo się dużo i szybko, nie było miejsca na żadne przemyślenia, ale całkiem spodobał mi się pomysł na rozwój fabuły i tematycznie może nawet tom II będzie lepszy, patrząc na to, jak skończył się tom I. No i weźmy tę poprawkę na to, że jest to debiut autorki… Mimo wszystko, to takie bardzo młodzieżowe i płytkie fantasy, ale nawet nastoletnia ja chyba bym w nim nie gustowała.
Przeczytane: 23.10.2025
Ocena: 5/10








