Opublikowany w Fantastyka

Beata Park – Płomień i cień

Tytuł: Miasto Smoków. Płomień i cień
Autorka: Beata Park
Literatura: polska
Wydawnictwo: Harde

Do pierwszego tomu Miasta smoków Beaty Park podeszłam bez większych oczekiwań – opinie w internecie jasno wskazywały, że nie da się nie odczuć, że jest to debiutancka powieść autorki. Przy tym nie spodziewałam się tu szczególnie oryginalnej historii – tematyka smoków i wszelakich smoczych jeźdźców jest już w fantastyce wręcz oklepana. Dla mnie jednak ciekawostką było to, co wydawało się drażnić niektórych czytelników, a mianowicie umiejscowienie części akcji w Polsce, dokładniej we Wrocławiu. Te początkowe rozdziały, gdy poznajemy Annę, jej rodzinę i przyjaciół, powoli wciągamy się w historię, gdy dziewczyna zaczyna widzieć nad miastem smoki… całkiem fajnie mi się to czytało i nie rozumiałam krytyki. Niestety, przyszło mi ją szybko zrozumieć 😉 .
Bohaterka trafia na wyspę treningową, gdzie uczy się latać na swoim smoku, a następnie przemieszcza się na nim już na główną smoczą wyspę. Pomysł całkiem spoko, choć to wszystko jest tam za utopijne, ale dałoby się to przełknąć, gdyby Park poświęciła więcej czasu opisom wydarzeń i bohaterów, no i samego miasta. U autorki akcja toczy się z zawrotną prędkością, nie ma miejsca na przemyślenia, na poznanie bohaterów, na zrozumienie i wyobrażenie sobie świata przedstawionego. Zaczyna się jakieś ważne dla tego miejsca wydarzenie, bohaterka jest nim podekscytowana, dowiadujemy się, że się stroi, umawia ze znajomymi, idzie na to wydarzenie… I koniec rozdziału, następny zaczyna się innego dnia, że Anna się budzi i idzie sobie pobiegać czy kieruje się do pracy. Dlaczego…? I to nie było jednorazowe, Park przeskakuje między wydarzeniami, nie zgłębia ich, nie pozwala poczuć klimatu wymyślonego przez siebie miejsca. Tak samo jest z bohaterami, którzy są dość płytcy, a Anna i jej ukochany Will (hate to love w bardzo tandetnym wydaniu) wiodą tu zdecydowany prym. Dziewczyna znika ze swojego świata, wie, że porwano jej ojca, straciła kontakt z matką i przyjaciółmi i znalazła się nagle w świecie, w którym żyją smoki. Spory potencjał do przemyśleń i rozwoju bohaterki, prawda? Anna funkcjonuje jednak w myśl, że fajna ta utopia, jaki okropny ten Will i czemu taki pociągający przy tym, a w ogóle to czasem sobie przypomni, że ojca jej porwano i to chyba przykre. Sam Will jest zaś synem Mistrza, czyli głównego przywódcy smoczych jeźdźców, taki konkretny playboy sypiający z każdą chętną, ale przy Annie odkrywa natychmiastowo, że bardzo chce kochać i być kochanym. Tego się po prostu w żaden sposób nie da kupić, love story ze Zmierzchu jest dużo bardziej pociągające i realistyczne 😉 .
I choć po kontynuację nie sięgnę, bo zdecydowanie szkoda mi czasu na takie książki, Płomień i cień wciąż ma u mnie ocenę przeciętną a nie złą, bo jednak wciągnął mnie początek, a także końcówka. Tak, tam też działo się dużo i szybko, nie było miejsca na żadne przemyślenia, ale całkiem spodobał mi się pomysł na rozwój fabuły i tematycznie może nawet tom II będzie lepszy, patrząc na to, jak skończył się tom I. No i weźmy tę poprawkę na to, że jest to debiut autorki… Mimo wszystko, to takie bardzo młodzieżowe i płytkie fantasy, ale nawet nastoletnia ja chyba bym w nim nie gustowała.

Przeczytane: 23.10.2025
Ocena: 5/10

Opublikowany w Biznes

Michał Walendowicz – ETF-y, czyli działasz lokalnie, zarabiasz globalnie

Tytuł: ETF-y, czyli działasz lokalnie, zarabiasz globalnie. Kompleksowy przewodnik dla polskiego inwestora
Autor: Michał Walendowicz
Literatura: polska
Wydawnictwo: onepress

ETF-y Walendowicza były książką, jakiej potrzebowałam i bardzo się cieszę, że po nią sięgnęłam. Nie jest to może lektura dla całkowicie początkujących inwestorów – autor skupia się na ETF-ach, zakładając, że czytelnik zna już podstawy inwestowania czy działania giełdy. Jednak wprowadzenie do samych funduszów jest szczegółowe i powinno wystarczyć nawet tym, którzy z ETF-ami dotąd nie mieli do czynienia. Mi początkowe rozdziały pomogły usystematyzować dość fragmentaryczną wiedzę w temacie, a kolejne świetnie się sprawdziły w tworzeniu własnej strategii inwestycyjnej. Oczywiście, trzeba brać poprawkę na to, że książka została wydana w styczniu 2024 roku, czyli w świecie ekonomii minęły już całe lata świetlne i sporo mogło się zmienić w kwestii wartości konkretnych funduszy. Przejrzałam więc, ale nie opierałam się na zaproponowanych przez Walendowicza przykładowych portfelach czy konkretnych ETF-ach, choć pewnie krótko po premierze te propozycje mogły wielu osobom pomóc. Zresztą autor sam wielokrotnie podkreśla, że indeksy giełdowe się zmieniają i w momencie lektury wszystko może wyglądać inaczej. Ja nie szukałam tu porad, w co inwestować, ale wskazówek, na co zwracać uwagę przy samodzielnym wyborze ETF-ów – i w tej kwestii książka okazała się fajnym poradnikiem.
Jako emigrantka mniej interesowałam się tematyką polskiego rynku i podatków, ale choć podtytuł wskazuje, że jest to przewodnik dla polskiego inwestora, lektura dobrze sprawdza się też dla rezydentów podatkowych innych państw. W końcu funkcjonowanie ETF-ów jest takie samo niezależnie od kraju (zresztą wszystkie ważniejsze fundusze nie są polskie) i nieważne, czy inwestuję w Polsce czy w innym kraju UE, zasady dotyczące wyboru ETF są też takie same. Nawet rozdział poświęcony stricte polskim podatkom mnie zaciekawił, bo choć w moim kraju działa to inaczej, dowiedziałam się, na co zwrócić uwagę.
Książka Walendowicza jest fajnie wydana – mnóstwo tu wykresów, tabelek, danych porównawczych, wszystkiego, co jest potrzebne do lepszego zrozumienia treści. Nieraz się też uśmiechnęłam przy tematycznych rysunkach dodanych na początku każdego rozdziału. Naturalnie nie jest to kompletny przewodnik, o ETF-ach można powiedzieć dużo więcej – już podczas lektury doszukiwałam sobie mnóstwo informacji do niemal każdego rozdziału. Ale na sam początek przygody z ETF-ami ta lektura plus polecane przez autora strony internetowe powinny się dobrze sprawdzić 🙂

Przeczytane: 23.10.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Reportaż

Halszka Witkowska, Monika Tadra – Niewysłuchani

Tytuł: Niewysłuchani. O śmierci samobójczej i tych, którzy pozostali
Autorki: Halszka Witkowska, Monika Tadra
Literatura: polska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Bardzo dobry reportaż na bardzo trudny temat. Tytułowi Niewysłuchani to nie tylko osoby, którym rozmowa w odpowiednim momencie mogłaby ocalić życie, ale przede wszystkim ich bliscy, ci, którzy pozostali. Jak zauważają autorki, śmierć samobójcza dotyka ponad stu osób z otoczenia osoby, która się na nią decyduje – partnerów, dzieci, rodzeństwo, rodziców, przyjaciół, współpracowników, kolegów ze szkoły czy nauczycieli. Pozostawia po sobie rany, które mogą się nigdy do końca nie zabliźnić, mnóstwo pytań i najróżniejszych emocji: od złości, przez ból aż po ogromne poczucie winy, że nie zauważyło się sygnałów, że nie zareagowało się na czas. Do tego wszystkiego dochodzi przytłaczająca cisza, bo ludzie nie wiedzą, jak rozmawiać z osobami w żałobie, wolą więc się wycofać, pozwolić im przeżywać swój ból w milczeniu i samotności. A milczenie i samotność to ostatnie, czego potrzeba w żałobie i właśnie o tym jest ten reportaż.
Pierwsza część Niewysłuchanych to seria wywiadów przeprowadzonych z bliskimi samobójców. Tadra umiejętnie prowadziła rozmowy, skupiając się na uczuciach swoich rozmówców. Większość z nich miała już dobrze przepracowaną śmierć bliskiej osoby i umiała też spojrzeć na swoje dawne emocje w dość zrównoważony sposób. Może dlatego najbardziej poruszyły mnie te wywiady przeprowadzone nie tak dawno po samobójstwach, gdzie te emocje były żywsze, bardziej wielowymiarowe. Jednak każda rozmowa to oddzielna historia, oddzielna tragedia i mnóstwo uczuć, których nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, nie doświadczywszy czegoś takiego. Zresztą sami bohaterowie reportażu też reagowali różnie, w zależności od bliskości relacji z ofiarą, od otrzymanego wsparcia (przerażające jest też to, że często rodzina zmarłego odwraca się od jego partnera/ki i dzieci), od poczucia odpowiedzialności za daną osobę (inaczej w przypadku własnego dziecka a np. koleżanki z pracy), na ile można się było tego spodziewać (np. na podstawie wcześniejszych prób samobójczych) i wielu innych czynników.
Druga, dużo krótsza część książki, to analiza różnych zachowań z perspektywy dr Witkowskiej, specjalizującej się w suicydologii. Odnosząc się do cytatów z wcześniejszych wywiadów, tłumaczy ona różne reakcje, pomaga walczyć z poczuciem winy i podkreśla znaczenie rozmowy. A nawet nie tyle rozmowy, co czasem po prostu wysłuchania w ciszy drugiej osoby, pozwolenia jej wyrzucić z siebie zgromadzone emocje. Jest to może mniej poruszająca część, ale bardzo merytoryczna i świetnie uzupełniająca przeprowadzone wywiady. O samych samobójstwach jest tu niewiele – autorki nie chcą gloryfikować tego rodzaju śmierci czy podpowiadać sposobów, wolą się skupić na tym, co prowadzi do takiej decyzji i jakie spustoszenie wywołuje ona wśród bliskich. Warto przeczytać.

Przeczytane: 21.10.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Biografie i wspomnienia

Shari Franke – Dom mojej matki

Tytuł: Dom mojej matki
Autorka: Shari Franke
Tytuł oryginału: The House of My Mother: A Daughter’s Quest for Freedom
Tłumaczenie: Monika Skowron
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Filia

O Ruby Franke i kanale 8 Passengers nigdy wcześniej nie słyszałam – rodzina była w końcu bardzo popularna w USA, ale sama nigdy nie odczuwałam potrzeby śledzenia tamtejszych vlogerów. A już zwłaszcza vlogerów rodzinnych, bo ani to moja tematyka, ani nie popieram sharentingu. I właśnie z myślą o problematyce sharentingu – dzielenia się w mediach społecznościowych szczegółami życia dzieci – sięgnęłam po Dom mojej matki. Byłam ciekawa, jak do tego tematu podchodzi osoba, której całe dzieciństwo było udostępniane milionom obserwujących, jak to postrzegała jako dziecko, a jak teraz (Franke wydała tę książkę mając ok. 22 lat).
Szybko okazało się, że Dom mojej matki w niewielkim stopniu skupia się na sharentingu. Owszem, Shari opowiadała trochę o dzieciństwie pod okiem kamery, o wpływie sławy rodziny na jej życie szkolne i towarzyskie, ale to były niewielkie urywki, ledwo ułamek książki. Autorka skupiała się głównie na dwóch wątkach: toksycznych zachowaniach swojej matki oraz religii. O ile relacja z Ruby jako główny wątek książki ma jak najbardziej sens, to już rozwleczone, egzaltowane komentarze religijne okazały się dla mnie niesamowicie męczące. Cała rodzina Franke jest mormonami i Shari nawet w dorosłym życiu nie chciała zauważać, jak zły wpływ miała na nią ta sekta, nieustannie skupiając się na jej pozytywnych aspektach. Nie miałabym nic przeciwko wyznaniu, że wiara pomogła jej stanąć na nogi – w końcu pomogła wielu osobom – ale u Shari było tego za dużo i jej pozytywne komentarze nijak miały się czasem do opisywanych przez nią sytuacji.
Myślę, że to ważne, że dziewczyna dostała możliwość przedstawienia wydarzeń ze swojego punktu widzenia – powinno się mówić głośno o problemach wynikających z sharentingu i o przemocy w rodzinie. Shari zapewne miała poczucie odzyskanej sprawczości, a książka stała się dla niej autoterapeutyczna i już samo to mogło być dobrym powodem dla publikacji (no i nie oszukujmy się, na pewno stały za tym niemałe pieniądze). Jednak nie mogę zrozumieć, jak w ogóle pozwolono na tak słabą redakcję. Bo nie da się tego inaczej ująć – Dom mojej matki językowo i stylistycznie po prostu leży. Owszem, czyta się to szybko, bo jest napisany prostym językiem, ale ta prostota wręcz razi. W książce znajdziemy sporo fragmentów pamiętników Shari z dzieciństwa i kompletnie nie widziałam różnicy w tym, jak były napisane pamiętniki z podstawówki, a jak reszta książki – autorstwa dorosłej osoby, a do tego po redakcji. Coś tu poszło bardzo nie tak… Ponadto Franke skupiła się na konkretnych sytuacjach, rzadko łącząc je w całość. Zapewne Dom mojej matki skierowany został do amerykańskich czytelników, którzy i tak znali już całą sytuację, śledzili doniesienia medialne i dla nich te urywki z życia Shari i jej rodziny układały się w spójną całość ze znaną im historią. Ja o 8 Passengers nie wiedziałam nic i gdybym w międzyczasie nie googlała dodatkowych informacji, wiele ze wspomnianych tu problemów po prostu by mi umknęło.
Choć uważam, że jest to ważna i dla niektórych potrzebna książka, nie jestem w stanie nazwać Domu mojej matki dobrą lekturą. Jest źle napisana, chaotyczna, skupia się nie na tym, czego oczekiwałam. Osobiście najlepiej mi się czytało początkowe rozdziały ze wczesnego dzieciństwa autorki, były bardziej uporządkowane, no i tam najczęściej przejawiała się tematyka sharentingu, dla której w ogóle sięgnęłam po tę książkę. Zaciekawiło mnie też, jak Shari sama wpadła w sidła Jodi i przeszła pranie mózgu, którego wtedy nie zauważała. Przy lekturze Domu twojej matki przychodziła mi na myśl inna książka w podobnej tematyce: Cieszę się, że moja mama umarła, którą czytałam jakiś czas temu – tamta też była napisana dość prostym językiem, jednak wciągnęła mnie dużo bardziej.

Przeczytane: 20.10.2025
Ocena: 5/10

Opublikowany w Publicystyka

Liz Plank – Samiec alfa musi odejść

Tytuł: Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim
Autorka: Liz Plank
Tytuł oryginału: For the Love of Men. A new vision for mindful masculinity
Tłumaczenie: Martyna Tomczak
Literatura: kanadyjska
Wydawnictwo: Czarne

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tej książce, szybko dodałam ją do swojego must-read, choć trochę czasu upłynęło, zanim zabrałam się za lekturę. Miałam bardzo wysokie oczekiwania i, niestety, Samiec alfa musi odejść (ciekawe tłumaczenie angielskiego tytułu For the love of men) tym oczekiwaniom nie sprostał. Książka okazała się mniej lub bardziej spójnym ciągiem myśli autorki nt. toksycznej męskości, gęsto przeplatanych różnymi statystykami i badaniami. Momentami było to naprawdę ciekawe, choć skupiało się głównie na Ameryce Północnej, ale naprawdę można było z lektury wynieść wiele ciekawych obserwacji. Z zainteresowaniem czytałam też o badaniach potwierdzających rzeczy, które się intuicyjnie wyczuwa, ale brak mi do tego naukowego uzasadnienia. Niestety, Plank do badań i statystyk podchodzi różnie. Niektóre dane opierały się na tak niewielkich grupach badawczych, że nie byłam w stanie traktować poważnie wyciąganych z nich wniosków. Autorce się zresztą zdarzało wyciągać własne wnioski popierające jej tezy z badań, które skupiały się na czym innym. Do tego jej własne twierdzenia i przemyślenia były dla mnie czasem po prostu nietrafione, nie potrafiłam się z nimi zgodzić. No i nie można pominąć, że nie wszystko w Stanach działa tak jak w Europie, więc wiele moich własnych obserwacji mogło też być innych, a omawianych zagadnień nie można było odnieść do ogółu mężczyzn/kobiet.
Myślę, że Samiec alfa musi odejść to książka z potencjałem, który tylko częściowo został wykorzystany. Rozumiem, że lekturze bliżej do eseju niż reportażu, więc mnóstwo osobistych wstawek i komentarzy autorki nie powinno mnie dziwić – jednak rzadko przypadały mi one do gustu. Nie mogę jednak też stwierdzić, że to była zła książka, bo jest w niej wiele wartościowych rzeczy, dużo fajnych badań i danych, które chciałabym zapamiętać na dłużej, a całościowo czytało mi się to też całkiem nieźle, Samiec alfa… nie jest napisany trudnym językiem. Nie umiem jednak jednoznacznie odpowiedzieć na podstawowe pytanie: czy warto to przeczytać? 😉

Opublikowany w Historia

Sinclair McKay – Drezno 1945

Tytuł: Drezno 1945. Ogień i mrok
Autor: Sinclair McKay
Tytuł oryginału: The Fire and the Darkness: The Bombing of Dresden, 1945
Tłumaczenie: Jan Dzierzgowski
Literatura: brytyjska
Wydawnictwo: Znak Koncept

Trochę o bombardowaniach podczas II wojny światowej już czytałam, ale nigdy tak szczegółowo o jednym mieście. A Drezno stało się już symbolem wojennych nalotów, bo mało które miasto ucierpiało aż tak podczas alianckich ataków. Legendę zniszczenia Drezna pomógł budować też Vonnegut w swojej słynnej powieści Rzeźnia numer 5, bo ten amerykański pisarz sam przeżył to bombardowanie jako jeniec wojenny. Jego postać też się przewija w książce McKay’a, bo autor postanowił przeplatać historię miasta i nalotów z losami zwykłych ludzi – zarówno tych przebywających wtedy w Dreźnie (mieszkańców, uchodźców, jeńców wojennych), jak i Brytyjczyków oraz Amerykanów uczestniczących w nalotach. Bardzo lubię takie opowiadanie o historii, bo nadaje jej ono dużo bardziej ludzki wymiar. Bombardowanie Drezna to w końcu nie tylko decyzje polityczne, daty i wydarzenia, ale przede wszystkim ogrom ludzkich tragedii. Do tego w książce pojawia się sporo refleksji, nie tylko ze strony autora, ale też i bohaterów książki. Przede wszystkim mocno poruszający temat, czy to zbrodnia przeciw ludzkości, gdy wojna redefiniuje pojęcia, a historię piszą zwycięzcy, szczególnie gdy ocaleni też mają świadomość, że ich miasto nie zostałoby zrównane z ziemią, gdyby ich kraj nie rozpoczął wojny…
Pod względem doboru historii Drezno 1945 to niesamowicie wciągająca książka – sporo się z niej dowiedziałam i z ciekawością doszukiwałam jeszcze dodatkowych informacji. Podobało mi się, że McKay wspominał nie tylko o ludziach, ale też i zwierzętach (choćby w zoo czy cyrku), one przecież też cierpiały. Ciekawostką były też ostatnie rozdziały dotyczące odbudowy Drezna po wojnie, chociaż nie wciągnęły mnie tak jak główna opowieść. Największą wadą tej lektury okazał się dla mnie język McKay’a (albo tłumaczenie, bądź też obie te rzeczy jednocześnie – oryginału nie czytałam): często potoczny, pełen niepasującego do książki historycznej słownictwa. Zabrakło mi też lepszego przedstawienia losów bohaterów reportażu poza tymi kilkoma dniami – kim byli wcześniej, co się stało z nimi potem… Choć czasem autor faktycznie przedstawiał – zazwyczaj pokrótce – dalsze losy niektórych osób (zwłaszcza tych bardziej znanych), to fajnie byłoby jednak wiedzieć coś więcej. Mimo tych niedociągnięć, wciąż uważam, że Drezno 1945 to bardzo dobra książka, warto było ją przeczytać.

Przeczytane: 13.10.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Reportaż

John Glatt – Sprawa Josefa Fritzla

Tytuł: Sprawa Josefa Fritzla
Autor: John Glatt
Tytuł oryginału: Secrets in the Cellar
Tłumaczenie: Adrian Napieralski
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Filia

Glatt to dziennikarz specjalizujący się w literaturze true crime – czytałam jakiś czas temu jego książkę pt. Rodzina z domu obok i opisana historia bardzo mnie poruszyła, choć irytował mnie styl autora. Z ciekawością jednak sięgnęłam po Sprawę Josefa Fritzla, bo była to bardzo głośna rzecz w Austrii, gdzie akurat mieszkam. Jeśli komuś to jednak umknęło lub nie kojarzy po samym nazwisku, to Josef Fritzl był tym facetem, który zamknął w piwnicy własną córkę, więził ją tam przed 24 lata, płodząc z nią kilkoro dzieci. Rzecz wyszła na jaw w 2008 roku, gdy jedna z wnuczko-córek Fritzla potrzebowała pomocy specjalistycznej i trafiła do szpitala, a wkrótce potem cała sprawa stała się jedną z najgłośniejszych afer kryminalnych w historii Austrii.
Glatt przedstawia krok po kroku życie Fritzla – od nieszczęśliwego i pełnego przemocy dzieciństwa, przez ślub z całkowicie mu poddaną Rosemarie, aż po stopniowe powiększanie rodziny i bardzo surowe wychowanie dzieci. W międzyczasie pojawiały się coraz większe i coraz dziwniejsze potrzeby seksualne, a sam mężczyzna trafił do więzienia za gwałt na obcej kobiecie, był też wcześniej znany policji w wyniku innych niewłaściwych zachowań. Jeśli więzienie czegoś nauczyło Fritzla, to tylko lepszego ukrywania się – ale też dobrze zauważał, że państwo austriackie na wiele rzeczy przymyka oczy. Dlatego mężczyźnie udało się skutecznie przekonać służby, że jego córka dobrowolnie zniknęła z życia rodziny, co więcej, podrzucała dziadkom dzieci na wychowanie, które Fritzl z żoną adoptowali. Glatt przedstawia całą tę historię w dość szczegółowy sposób, ukazując nie tylko chore działania samego mężczyzny, ale też ile sygnałów zostało przegapionych przez bliskich rodziny oraz przez władze. Na szczęście autor pomija szczegółowe opisy zbrodni Fritzla (zapewne ze względu na dobro rodziny, ale mimo wszystko, nie chciałabym tego czytać i tak), a historię kończy opisem batalii prawnej i dalszych losów zarówno zbrodniarza, jak i jego rodziny. To była dla mnie zaleta w porównaniu z czytaną wcześniej książką Glatta, napisaną wkrótce po tragicznych wydarzeniach, więc wiele późniejszych kwestii było jeszcze nieznanych. Za to niezmienny od poprzedniej lektury był język i styl – coś, czym autor kompletnie do mnie nie potrafił przemówić. Choć Sprawę Josefa Fritzla czytało się bardzo szybko, to jednak nadmiar opinii własnych Glatta, mocno potoczny język – wszystko to utrudniało mi odbiór książki.

Przeczytane: 7.10.2025
Ocena: 6/10

Opublikowany w Ciekawostki podróżnicze

Mikołaj Buczak – Sobremesa

Tytuł: Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii
Autor: Mikołaj Buczak
Literatura: polska
Wydawnictwo: Poznańskie

Coraz bardziej się przekonuję do Serii Podróżniczej, bo takie książki jak Słowenia Cichockiej czy Sobremesa Buczaka z przyjemnością mogę czytać, nawet nie będąc fanką literatury podróżniczej jako takiej. Nie wiem, czy wpływ na mój odbiór tej lektury miał fakt, że nie znam za dobrze Hiszpanii i jej kultury, choć co nieco o jej historii (zwłaszcza z czasów wojny domowej) czytałam. Buczak poprowadził mnie jednak przez świat ciekawostek opowiedzianych z humorem, który bardzo mi odpowiadał. Szkoda tylko, że niektóre rozdziały są całkiem fajnie rozbudowane, inne jednak skondensowane niemal do minimum, w bardzo podstawowy sposób przedstawiające daną tematykę. A tematów autor poruszył tu całkiem sporo – możemy razem z nim zgłębić problemy masowej turystyki, przyjrzeć się odmienności Kraju Basków, zajrzeć na hiszpańskie stoły, zobaczyć, jak Hiszpanie spędzają czas wolny (aż zabrakło mi tu jakichś piłkarskich odniesień, bo co to za Hiszpania bez rywalizacji Madrytu z Barceloną…?) i jak spędzają go tam emeryci z innych krajów… i dowiedzieć się wielu innych rzeczy. Sobremesa zdecydowanie nie wyczerpuje tematu, ale przecież nie taka jest idea Serii Podróżniczej – nie poznamy może dokładnie danego kraju, ale możemy spojrzeć na niego oczami autora, skupiając się na zagadnieniach dla niego istotnych. Do mnie Sobremesa trafiła i nieraz się uśmiechnęłam przy hiszpańskich żartach 🙂

Przeczytane: 5.10.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Powieść historyczna

Bernard Cornwell – Panowie północy

Tytuł: Panowie północy
Autor: Bernard Cornell
Tytuł oryginału: Lords of the North
Tłumaczenie: Mateusz Pyziak
Literatura: brytyjska
Wydawnictwo: Otwarte

Ku mojemu zaskoczeniu Panowie północy, trzeci tom przygód Uhtreda z Northumbrii, to póki co najlepsza książka z serii Wojny wikingów. Dwie poprzednie wciągnęły mnie, ale miałam do nich trochę uwag – tym razem miałam wrażenie, że akcja nieco zwolniła, za to mogłam się bardziej skupić na rozwoju bohaterów, no i nie zaprzeczę, podobało mi się to. Oczywiście nie znaczy to, że nagle akcja stanęła w miejscu – Cornwell lubi, jak w jego książkach dużo się dzieje. Jednak wydarzenia w Panach północy mają miejsce pomiędzy 878 a 881 rokiem, z czego dwa lata niewoli głównego bohatera są opisane dość pobieżnie. Bitew i wojen też tu nie brakuje, ale przewija się coraz więcej rozmów, polityki, tworzenia własnych sojuszy… Sam Uhtred jest też już trochę starszy, ma dwadzieścia parę lat i jego przemyślenia i zachowania nie są tak irytujące jak wcześniej. Mam wrażenie, że Wojny wikingów rozwijają się w coraz ciekawszą stronę, a choć po pierwszym tomie zakładałam, że przeczytam jeszcze ze dwa i koniec, tak tom trzeci sprawił, że z ciekawością sięgnę jeszcze po co najmniej jeden… i zobaczymy, na ile mnie wciągnie 😉 . W Panach północy zabrakło mi jedynie większej ilości ciekawostek i szczegółów historycznych – z jednej strony Cornwell wprowadził postać króla Guthreda, który był zdecydowanie jednym z najciekawszych bohaterów tomu, ale z drugiej główna akcja toczy się wokół fikcyjnego ataku na Dunholm. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że ten cykl bardzo luźno opiera się na prawdziwej historii, ale podobało mi się zwłaszcza w poprzedniej części, jak autor wynajdywał różne ciekawostki i legendy, wplatając je w treść powieści. Mimo wszystko, Panowie północy okazali się bardzo fajną i wciągającą lekturą, liczę, że kolejne tomy utrzymają ten poziom.

Przeczytane: 2.10.2025
Ocena: 7/10

Opublikowany w Historia

Judith Herrin – Bizancjum

Tytuł: Bizancjum. Niezwykłe dziedzictwo średniowiecznego imperium
Autorka: Judith Herrin
Tytuł oryginału: Byzantium: The suprising life of a medieval empire
Tłumaczenie: Norbert Radomski
Lektura: brytyjska
Wydawnictwo: Rebis

Bizancjum Herrin zrzuciłam sobie na czytnik jeszcze w ubiegłym roku, po lekturze Stambułu Hughes – stwierdziłam wtedy, że chcę przeczytać coś nie tylko o samym mieście, ale i o imperium, którego stolicą kiedyś było. Książka Herrin zbierała pozytywne oceny jako przystępnie przedstawiona historia – wersja polska liczy sobie trochę ponad 400 stron, które jednak zajęły mi zaskakująco dużo czasu, wolno mi się to Bizancjum czytało. I nie była to kwestia stylu czy tłumaczenia, ale bardziej samej formy, w jakiej autorka chciała przedstawić swoją opowieść.
Mało co mnie tak irytuje w książkach historycznych jak brak chronologii. O ile w powieści czy reportażu jestem w stanie zaakceptować taki zabieg, to jeśli chodzi o samą historię, chcę widzieć ciągłość i przyczynowość. Tymczasem Herrin postawiła na różne tematy, wokół których krążyła w poszczególnych rozdziałach, wielokrotnie przeskakując między wiekami i bohaterami. Bardzo mieszało mi to w głowie i choć wiele poruszanych przez autorkę tematów było bardzo ciekawych, to po skończonej lekturze – bez innych źródeł uzupełniających – nie umiałabym sobie ułożyć w ciągu przyczynowo-skutkowym wydarzeń tworzących historię imperium bizantyjskiego. A przecież o to mi chodziło, gdy sięgałam po tę książkę… Jeśli jednak potraktujemy Bizancjum Herrin jako zbiór historycznych ciekawostek na temat imperium ze stolicą w Konstantynopolu, lektura może okazać się momentami naprawdę wciągająca. Autorka posiada ogromną wiedzę tematyczną, umie wynajdywać różne smaczki, choć w początkowych rozdziałach skupiała się – w moim odczuciu – za bardzo na wątkach religijnych, kolejne rozdziały (wojenne, polityczne) czytało mi się dużo lepiej. Całościowo książka to takie 6/10 – momentami męcząca, momentami bardzo wciągająca, ale nie do końca tego oczekiwałam.

Przeczytane: 30.09.2025
Ocena: 6/10